poniedziałek, 18 czerwca 2012

006 - Rozdział 5

Na zapas nie warto się martwić, na zapas warto się cieszyć.
                                                                                Katarzyna Grochola

***
Ktoś szarpie mnie za rękaw, przywracając bolesną świadomość, której tak bardzo chcę się pozbyć.
Jak przez mgłę widzę bogato wystrojonego mężczyznę, a kiedy uświadamiam sobie kim jest, powstrzymuję Axela przed rzuceniem mu się do gardła.
Mój duch pragnie poczuć zapach krwi tego człowieka i ugasić palącą żądzę, która ogarnia jego umysł.
Kiedy ten okrutny człowiek podchodzi do mnie zaczynam wyczuwać delikatne wibracje w okolicy serca.
Z wyglądu do złudzenia przypomina swojego syna.
Ten sam leniwy uśmieszek błądzący na ponętnych wargach, to samo palące spojrzenie wielkich oczu.
Mam nadzieję, że tylko niesamowita uroda ich łączy.
Strażnik z ogromną siłą kopie mnie w kręgosłup, zmuszając moje ciało do upadnięcia na kolana.
- Szacunek wymaga pokłonu Elaine - Sztywnieje i napinam się. Skąd król zna moje imię?
Kuca i podtrzymuje mój podbródek, zmuszając do patrzenia w jego oczy.
Drżę widząc piętno, odbite przez jego ofiary.
Jest ich tak wiele, a ja słyszę krzyki każdego z osobna.
Te okropne wrzaski błagające o pomoc przywodzą na myśl długie, ostre paznokcie przejeżdżające po tablicy.
Zaciskam mocno powieki, skupiając się na pozbyciu się nieprzyjemnych głosów z umysłu.
Jestem pewna, że król fundrów robi to umyślnie tylko dlatego, iż sprawia mu to radość.
Błagam go aby usunął cierpiące dusze na taką dalekość bym nie słyszała ich żałosnych jęków.
On jednak chrypi śmiechem.
-Można się do nich przezwyczaić. - Zapewnia rozbawiony.
Nie mam pojęcia jak ten okropny człowiek radzi sobie z takimi dźwiękami na codzień.
 Popycham nogą króla mocno, kierując jego ciało na stojący nieopodal stolik.
Słyszę jak drewno trzaska pod wpływem ciężaru króla, a stojący na blacie wazon z czarnymi różami rozbija się na podłodze.
 Mój warkot odbija się od szarych ścian bogato przyozdobionych od obrazów.
 Czyżbym się przemieniała? 
Proszę Axela o wycofanie się.
Robi to posłusznie, lecz niechętnie.
Dobrze wie jakie mogą być skutki zbyt wielu przemian.
Ktoś unieruchamia moje ręce w obawie przed kolejnym atakiem furii.
Spuszczam głowę, usatysfakcjonowana wynikiem moich starań.
Słyszę jak król podnosi się i podchodzi do mnie rozwścieczony.
Przygotowywuję się na atak z jego strony.
Ku mojemu zaskoczeniu mężczyzna nie robi mi krzywdy.
Jednak słowa jakie wypowiada, dudniąc głębokim tonem sprawiają, że krew w moich żyłach ustaje.
- Wiecie co macie z nią zrobić?
Podnoszę głowę, aby ujrzeć reakcje strażników.
W zamyśleniu kiwają potakująco głowami.
 Panikuję.
Mózg podsyła mi najczarniejsze scenariusze tego co może się wydarzyć.

***
Ciągną mnie korytarzami, których jeszcze nie widziałam.
Próbuję się sprzeciwić, walczyć... cokolwiek.
Zapierałam się nogami ze wszystkich sił, aby uniknąć złego losu.
Podejrzewam, że będą chcieli mnie zabić.
Śmierć sama w sobie nie jest zła, nigdy się jej nie bałam ale wiem, że moi wrogowie nie skończą ze mną ani szybko, ani bezboleśnie.
Cierpienie mnie przeraża.
Jestem tchórzem i wstydzę się tego.

***Avan***
Budząc się wiem, że nie ma jej przy mnie.
 Otwieram oczy rozglądając się po pomieszczeniu.
Bez trudu rozpoznaję swój duży pokój.
Powoli przypominam sobie co próbowaliśmy robić i do czego to doprowadziło.
Nie dziwi mnie to, że moja noga nie boli.
Nigdy nie wątpiłem w umiejętności fundrów.
Ukrywam twarz w dłoniach niepewny tego co powinienem zrobić.
Ratuj ją idioto! Być może jeszcze nie jest za późno! - Krzyczą moje myśli.
Zrywam się na nogi przyznając im rację i podbiegam do drzwi.
Chwytam zimną, miedzianą klamkę i ciągnę ją mocno.
Drzwi uchylają się, a ja niemal wybiegam z komnaty.
 Domyślam się jaką karę wybrał dla niej mój ojciec i drżę.
Szybkim krokiem mijam kolejne tunele i zakręty.
I wtedy słyszę krzyk przepełniony bólem, który ku mojej radości na pewno nie należy do tej dziewczyny.

****
Rozdział pisany na szybko z komputera mojego brata.
W moim coś się zepsuło i rozdziały będą dodawane rzadziej.
PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY!
I proszę o komentarze

sobota, 16 czerwca 2012

005 - Rozdział 4

Ważne!

 Masz Twittera?  
Obserwuj mnie (a odwdzięczę się)
                                                                               ***
Nie umiesz wyobrazić sobie bohaterów?
Kliknij

Lękamy się utracić to, co już posiadamy.
                                                                  Paulo Coelho

Patrzę intensywnie na Avana pełna nieposkromionej nadziei przed tym co wymyśli.
Jego twarz nie zdradza żadnych emocji.
Sądzę, iż skrywa je głęboko w sobie po, to by strażnik ich nie odczytał.
Stoję przekonana, że czas się zatrzymał i staram się nie denerwować - Mój towarzysz na pewno wymyśli coś przekonującego.
- Avanie co robisz tu o tak późnej porze, w dodatku z tą urokliwą niewiastą? - Słysząc te słowa czuje jak atmosfera napina się, a powietrze gęstnieje do takiego stopnia, że można, by było ciąć je nożem.
Gdyby moje nogi nie przykleiły się do podłoża na pewno byłabym już daleko stąd.
- Chcieliśmy uzyskać trochę czasu tylko dla siebie, ale widzę, że to nie jest możliwe. - Ostry ton mojego wybawiciela przeraża nawet mnie, jest tak wrogi, że znaczenie jego słów nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia.
W jego oczach płonie żywa determinacja.
Do moich uszu dociera ciche krakanie wron, siedzących na pobliskim drzewie, które dodatkowo pogarsza nieprzyjemną sytuacje.
Jesienne powietrze pieści moje policzki, sprawiając, że rumienią się jeszcze bardziej.
- Ja... Naprawdę nie chciałem przeszkodzić Tobie i twojej wybrance panie. - Strażnik wycofuje się, jakby bojąc się gniewu Avana.
Mam ochotę krzyknąć, że nie jestem jego dziewczyną, ale mimo tego, że moje usta otwierają się szeroko nie wydobywa się z nich żaden dźwięk.
Mężczyzna znika za szeroką kolumną, a ja ze świstem wypuszczam powietrze z płuc.
- Myślę, że możemy iść. - Stwierdza Avan, ciągnąc mnie za łokieć.

***

Mam wrażenie, że migoczące gwiazdy śmieją się z mojej naiwności.
Strażnik na pewno na nas doniósł, a odziały Fundrów pewnie wyruszyły na nasze poszukiwania.
Sądząc po tym, że denerwująco spokojny Avan nie odczuwa potrzeby ucieczki, natrafienie na nas długo, im nie zajmie.
Wchodzimy do lasu, w tej przejmującej ciemności nawet ja nie jestem w stanie rozróżnić gatunków wszystkich drzew.
   Idziemy bezszelestnie w milczeniu, które towarzyszyło nam również we wcześniejszej drodze.
 Wzbiera się we mnie zaciętość jakiej jeszcze nigdy nie odczuwałam.
- Kim jesteś, że tak bardzo cię szanują? - mój głos wydaje się być cichy i kruchy wśród potężnych drzew.
Chłopak zachowuje jakby nie usłyszał mojego pytania co tylko podsyca moją ciekawość.
Przez chwilę mam wrażenie, że nie odpowie, ale, kiedy ponawiam pytanie tempo jego stóp zwalnia.
- Zapewniam, nie chcesz znać mojej historii - Uśmiecham się na tą słabą próbę spławienia mnie.
- Mów.
Patrzy na mnie błagalnie spod gęstych rzęs, a ja walczę ze sobą by mu nie ulec.
- Jestem dzieckiem króla Fundrów - Krew odpływa mi z twarzy kiedy dociera do mnie sens tych słów. - Możesz mi ufać, nie jestem taki jak on. - Mówi jakby się brzydził swojego pochodzenia.
Dopiero wtedy uświadamiam sobie, że odsunęłam się od niego.
- Przepraszam. - Mamroczę pod nosem, wiem, że on nie zrobiłby mi nic złego, ale jestem niewiarygodnie zła, że nie powiedział mi o tym wcześniej.
- Przykro mi z powodu twojej mamy - Mówię szybko, przypominając sobie niedawną tragedie Fundrów.
Avan śmieje się dziwnie, jakbym opowiedziała mu jakiś kiepski dowcip.
- Elena* nie była moją matką, po paru latach ich małżeństwa  mój kochany tatuś odważył się powiedzieć jej, że puszczał się ze zwykłymi kobietami na wskutek czego powstałem ja.  - W jego głosie wyczuwam stłumiony gniew. - Jestem zwykłym człowiekiem - Po mamie.
- W takim razie... - Krzyk Avana przerywa zdanie, które miałam zamiar wypowiedzieć.
Patrze zdumiona jak chłopak upada na ziemie.
Podbiegam do jego bezbronnego ciała, dostrzegając długą strzałę wbitą w udo.
Kucam i rozglądam się dookoła wypatrując zagrożenia.
Ciemność.
Widzę jego wykrzywioną z bólu twarz i uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia co powinnam w tej chwili zrobić.
Kilkakrotnie zawieszam dłonie nad grotem chcąc go wyciągnąć, ale nie mam odwagi by to zrobić.
Ściągam z siebie kurtkę i rozdzieram rękaw T-shirtu.
Jak najdelikatniej dotykam ręką nasady strzały*.
- Byle szybko. - Słyszę sapnięcie Avana.
Nie ociągając się ciągnę za trzon.
Czuję jak po moich policzkach spływają gorące łzy.
Znasz go zaledwie dwa dni a już się do niego przywiązałaś. Gratulację! 
Ciasno przewiązuje materiał przez jego ranę. 
 Drżącymi rękami zawiązuję supeł, a w moim umyśle rodzi się plan.
Zmieniam postać, dzięki czemu udaje mi się unieść chłopaka.
- Musimy wrócić - Szepce szorstkim xantyjskim głosem.
- Nie ma mowy, zabiją cię! - Jego sprzeciw wzrusza mnie, sprawiając, że łzy płyną szybciej.
- Postaram się uciec.
Czuje jak jego mięśnie napinają się.
Szlocham przepraszając.
-Nie mam wyboru, muszę cię zostawić, inaczej nie przeżyjesz! - Zaczynam biec w stronę miasta wrogów, czując, że Axel przesyła mi energię.
- Oni cię zabiją - Jego powieki przymykają się, a ja czuje, że przez improwizoryczny bandaż przesiąka krew, spływając mi po nogach.
- Dam radę, coś wymyślę, a potem wrócę po ciebie - obiecuje.
 Z każdym krokiem drzewa rzedną, przybliżając mnie do fundrów.
Wychodzę z lasu, prosto w otwarte ramiona żołnierzy.

***
Słyszę wrogie krzyki skierowane w moją stronę.
Fundrzy wyzywają mnie od najgorszych.
Słyszę obelgi, których nie spodziewałam się nawet po nich.
A potem ich głosy cichną, kiedy uświadamiają kogo trzymam na rękach.
Ranne ciało ich pana spoczywa bezwładnie w moich ramionach.
Wrzeszczę aby mu pomogli, a potem kładę ciało na ziemi wiedząc, że żaden z nich nie podejdzie do mnie w tej postaci.
Oddalam się od Avana na parę kroków, czując jakbym razem z nim traciła istotny kawałek siebie.
Wysoki, przygarbiony mężczyzna podchodzi do rannego i pochyla się nad nim kładąc dłoń na jego nodze.
Ich rasa posiada coś czego zawsze im zazdrościliśmy - Umiejętność uzdrawiania.
Dwóch umięśnionych ludzi podbiega do mnie szybko, a moich sił starcza tylko na jedną prośbę wysłaną do Axela:
Opuść moje ciało. To koniec.
Nie chcę już walczyć, to nic nie da.
Ku mojemu zdziwieniu mój duch nie sprzeciwia się.
Pozwala na to, abym powróciła do swojego ludzkiego ciała.
Nie zwracam uwagi na to gdzie fundrzy mnie ciągną, wiem tylko, że nie do lochu.
Czuje z tego powodu radość, mieszającą się z silnym strachem przed nieznanym.

***
Podczas pisania słuchałam ♫♫♫
No więc po raz kolejny przepraszam, za długą nieobecność.
Wyjątkowo krótki rozdział.
Przepraszam.
Obiecuje poprawę :)

niedziela, 10 czerwca 2012

004 - Rozdział 3

 To ważne! Jeśli obchodzą cię losy tego bloga to kliknij!
 ***
Masz Twittera?  
Obserwuj mnie (a odwdzięczę się)
Mój profil na Twitterze xD


 Właśnie skończyłam rozdział 1 na blogu o 1D.
Kliknij <3

Z przyjaźnią sprawa nie jest taka prosta. Długo i z trudem się ją zdobywa, ale kiedy się już przyjaźń posiadło, nie sposób się od niej uwolnić, trzeba stawić czoła.
                                                                                                    Albert Camus

***

Patrzę na niewyraźny zarys jego niebezpiecznej a zarazem kuszącej sylwetki kryjącej się w mroku i gwałtownie kręcę głową nie rozumiejąc jego intencji.
Dlaczego to dla mnie robisz? - Chcę dowiedzieć się jaka jest odpowiedź na to nurtujące pytanie, ale jestem za bardzo oszołomiona by wypowiedzieć je na głos.
Wzdycham słabo, po czym delikatnie kiwam głową, dziękując tym wiele znaczącym gestem chłopakowi.
Uśmiech łagodnie muska moje wargi, gdy uświadamiam sobie, że wracam do bezpiecznego domu.
Wstaje szybko opierając dłonie o szorstką ścianę.
Moje kroki odbijają się głuchym echem, gdy podchodzę do niego wolno.
Rzuca mi jakiś przyjemny materiał, który identyfikuję łapiąc w locie.
Dotykam ubranie delikatnie palcami pełna ciekawości.
 Miło jest założyć na siebie ciepłą kurtkę, nawet jeśli ma większe rękawy niż powinna.
- Musimy się pośpieszyć, o północy jest zmiana strażników co oznacza, że mamy mniej więcej pięć minut na to, aby prześlizgnąć się niezauważeni. - Mówi cicho, podając mi okulary przeciwsłoneczne i czarną chustę.
-Załóż ją na głowę, będzie mniejsza szansa, że ktoś cię rozpozna. - rozkazuje, słyszę strach w jego głosie chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że bardzo chce go ukryć.
I w tym momencie orientuje się jak bardzo ryzykuje, robiąc to wszystko dla mnie.
- Co będzie jak dowiedzą się, że mi pomagałeś? - pytam, instynktownie zaciskając dłonie w pięści.
Jego oczy tkwią na mojej twarzy nieruchomo.
W jednej chwili pojmuje jakie jest to dla niego niebezpieczne.
Domyślam się ile ryzykuje.
Chłód przebiega mi po kręgosłupie niczym milion zimnych mrówek, wywołujących dreszcz.
Wydaje mi się, że wszystkie narządy wewnętrzne opadają do mojego żołądka i ciążą tam niczym kamienie.
Grozi mu wygnanie. 
- Nic, mi nie będzie -zapewnia cicho -  uciekam razem z tobą. - Krzywię się znacznie na te słowa, wiedząc, że moja rasa nie przyjmie go zbyt ckliwie.
- To nie najlepszy pomysł... - Zaczynam, ale chłopak przerywa mi szorstko.
- Nie zamierzam ukrywać się wśród twoich, chcę spełnić swoje marzenie i skończyć liceum w świecie zewnętrznym.
Czuje jak moje brwi unoszą się wysoko do góry.
- W świecie ludzi? - W moim głosie można wyczuć lekkie oburzenie.
Nie odpowiada.
- Musimy iść - W jego oczach widzę niemałe zniecierpliwienie.
Robię mały krok w stronę drzwi, żegnając loch delikatnym śmiechem.

***
Niemal biegnę wąskim korytarzem, który - jak mi się wydaje - nie ma końca.
Dłonią trzymam głowę, aby chusta z niej nie spadła.
Próbuję dogonić seksowne nogi swojego wybawiciela, ale jestem słaba, stewia w dalszym ciągu gości w mojej krwi.
Czuję się osaczona przez wysokie pochodnie, rozstawione gęsto na obu otaczających mnie ceglanych ścianach.
Włoski lnu nasączone w smolistej substancji spalają się szybko, ogień bezgłośnie miga mi przed oczami, napawając mnie niewyjaśnioną posępnością.
Patrzę na kark nastolatka unosząc nieznacznie głowę ku górze.
Rozmyślania jakie snuję w tej przeraźliwej ciszy dają mi zastrzyk bezradnego wstydu.
Jego miękkie usta na mojej skórze.
Długie palce muskające moje policzki.
Hipnotyzująca głębia jego zielonych oczu wpatrujących się we mnie.

Stanowczo upominam się w duchu, potrząsając lekko głową.
Skóra twarzy pali mnie niewyobrażalnie.
Patrze w dół na moją prawą dłoń, gdzie dostrzegam małe półksiężyce wyrzeźbione przez paznokcie.
Powinnaś brać go za wroga, a nie kochanka. - szepcą moje myśli zadumane. Co z tobą jest nie tak?
Czerwienie się mimowolnie nie znając racjonalnej odpowiedzi na to pytanie.
- Jak się nazywasz? - Pytam pustym głosem chcąc rozproszyć napięcie jakie nas otacza.
Nastolatek odwraca głowę w moją stronę zaskoczony, a świat wiruje przed moimi oczami na piękny widok jego twarzy.
Chłopak zatrzymuje się i czeka aż go dogonię.
Z wdzięcznością wypuszczam powietrze z ust.
- Avan - mówi, zwilżając językiem usta.
Sposób w jaki to robi sprawia, że czuję dziwne trzepotanie w żołądku jakiego jeszcze nigdy nie zaznałam.
Co to ma być do cholery? Zachowujesz się karygodnie!
Uśmiecham się idiotycznie mamrocząc pod nosem:
- Ładnie.
Zakładając, że chłopak kończy 2 liceum i wybiera się do świata 'żywych', aby kontynuować naukę był ode mnie tylko rok starszy.
Nasze rasy* oczywiście też są jak najbardziej żywe, ale nie starzejemy się równie szybko co ludzie.
Nasza egzystencja trwa mniej więcej 3 razy dłużej.
W dniu naszych 18-tych urodzin nasze ciało pokrywa się niewidoczną błoną, która zapewnia nam długi i zdrowy pobyt na ziemi.
 - Przyśpiesz tempo - prosi Avan zerkając na nadgarstek. - Mamy niecałe 15 minut do zmiany.
Nie chcę wyjść na marudę dlatego nie pytam ile do wyjścia na światło dzienne.
Przez 10 minut jakie ze sobą spędzamy mogę powiedzieć o nim tylko jedno: Nie jest zbyt rozmowny.
Skręcamy.
Czuje jak w tunelu robi się cieplej i wnioskuję, że jesteśmy już niedaleko upragnionego celu.

***
Zatrzymujemy się przed starymi wrotami, wzory jakie na nich widnieją zapierają mi dech w piersiach.
Rzeźbiarz świetnie oddał piękno złotych kwiatów i ich giętkich łodyg.
 Avan wyciąga mały klucz z kieszeni workowatych spodni i z wielką starannością wkłada go do dziurki.
Patrzy na mnie niepewnie, jakby się wahając.
Mam ochotę powiedzieć mu, że rozsądniej zrobiłby gdyby zostawił mnie w celi, ale zamiast tego błagam go spojrzeniem.
Przekręca klucz i uchyla drzwi, przez które wpadają srebrne promienie księżyca.
Mimo tego, iż nie są one tak jasne jak te, które posiada słońce mrużę oczy.
Wdycham chłodne powietrze, delektując się jego świeżością.
Mój towarzysz przyciska mocno palec do swoich pięknie zarysowanych ust, na co milknę niemal od razu.
Pytającym spojrzeniem omiatam jego twarz.
Chwyta mnie delikatnym ruchem za ramię i ciągnie w stronę ściany.
- Jesteśmy wcześniej niż to przewidziałem, zamienią się za około pięć minut. Musimy tu zaczekać.-Szepcze mi prosto do ucha.
Wychylam się delikatnie, ale chwile potem wracam do poprzedniej pozycji.
Nie spodziewałam się, tego, że strażnicy są tak blisko nas.
Stoją wyprostowani, gawędząc głośno i wesoło.
 Zsuwam okulary przeciwsłoneczne z nosa, robi mi się głupio.
Jest noc! Będę dla nich jeszcze bardziej podejrzana.
- Co robisz? - chłopak wyrywa mi okulary z dłoni i sam wsuwa z powrotem na mój nos.
Skóra pod jego dotykiem drży, a włoski na rękach stają.
- To idiotyczne - bulwersuje się cicho, nie śmiem podnieść głosu. - Będą na nas dziwnie patrzeć.
- Ale nie sprzeciwią się mojej woli.
Wpatruję się w niego, mając wrażenie, że nic o nim nie wiem.
Kim on jest? Czemu mają się mu nie sprzeciwić?
Domyślałam się, że jest tutaj szanowany, ale przecież to nie ma żadnego wpływu na...
Z rozmyślań wyrywa mnie nieznany, twardy głos.
- Panie co robisz tu o tak późnej porze?
Podnoszę głowę i napotykam ostry wzrok jednego ze strażników.
Panie?

***

Przepraszam. Wiem że jest słaby.
Bardzo słaby, być może najsłabszy ze wszystkich.
Czułam palącą potrzebę napisania czegoś nowego, ale jak się okazało nie mam dziś weny.

Dedykacja dla Evelyn za rozbudowane komentarze :)
Dzięki :***

* - Tu chodzi o obydwie rasy

sobota, 9 czerwca 2012

003 - Rozdział 2

Nie czytałeś/aś rozdziału 1?
Zjedź na dół i wciśnij 'starsze posty'.
                                                        Miłej lektury. 
                                                      Pozdrawiam Nemezis
 ***

Nie sposób nienawidzić szaleńca - jak nie sposób być złym na nieożywiony przedmiot, o który uderzyłeś się łokciem.
                                                                                                         Jonathan Carroll

 Po wyjściu chłopaka siadam pod zimną ścianą, przyciągając nogi pod brodę.
Zwykły gest a tak bardzo boli.
Moje ścięgna pieką przeraźliwie po wczorajszej przemianie.
 Jestem taka zmęczona...
Jakaś część mnie czuje niewysłowioną ulgę, z powodu przyjęcia posiłku, ale druga nadal błaga o chwilę odpoczynku.
Kładę głowę na miękkich kolanach, które ciasno owijam rękami.
Zamykam oczy, ciemność która kryje się pod powiekami wydaje się być bardziej przyjazna, od tej w lochu.
Boje się zasnąć, przeraża mnie myśl, że mogę być czegoś nieświadoma.
  Ale zanim cokolwiek robię, sen chwyta mój umysł w lepkie macki tak mocno, iż nie wiem jak się z nich oswobodzić.

ωѕρσмиιєиια 

 Krzyki dorosłych i dzieci zlewają się w jedno.
Zdezorientowana rozglądam się wokół, czując w nozdrzach słodki zapach żywicy mieszający się z czyjąś lepką mocą.
Wiem, że ktoś używa zabronionej już magii, ale nie mogę namierzyć tego idioty.
Chowam się przed nadchodzącym niebezpieczeństwem za małą chatką i obserwuje wychylając dyskretnie głowę zza obskrobanej ściany.
Fundrzy wychodzą z gęstego lasu z taką prędkością, że widzę tylko rozmazane smugi. 
Czuje jak moje ciało sztywnieje, mięśnie napinają się do granic wytrzymałości.
 Mijają sekundy, a ja wciąż stoję jak słup soli w tym samym miejscu.
Przeklinam swoje tchórzostwo.
Powoli, z jak największą ostrożnością wypuszczam powietrze z płuc.
Ci z nas którym szczęście sprzyja, są już na terenie naszego państwa gdzie nic im nie grozi.
Inni nieszczęśnicy leżą na ziemi, która powoli zamienia się w gęste błoto za sprawą migoczącej wszystkimi kolorami krwi.  
'Uciekaj'!!! - wrzeszczą moje myśli. 'Bierz przykład z innych i zbieraj dupę w troki'!!!
Waham się.
Widok xandyjskiego dziecka szarpiącego się w ramionach wroga pomaga mi w podjęciu decyzji.
Ten mały człowiek jest bezbronny, nie umie jeszcze nawiązywać kontaktu, nie wie jak się bronić. 
Muszę mu pomóc.
Sięgam głęboko do umysłu, szukając Axela.
Kiedy wreszcie dochodzi do niego powód, dla którego go wezwałam stawia opór.
Próbuje się wydostać z mojego ciała, co tylko potęguje ból, towarzyszący przemianie. 
'Axel to moja decyzja, zaakceptuj ją!'  - Krzyczę do niego wściekła. 
Duch jednak nie ma najmniejszego zamiaru przestać się wierzgać.  
Z satysfakcją stwierdzam, że jestem silniejsza.  
Moje uszy wydłużają się i przybierają szpiczasty kształt, niczym u elfki.
W rzeczywistości jest to tylko metamorfoza, dzięki której jeszcze lepiej słyszę.
Usta stają się czerwieńsze i wydatniejsze.
Włosy prostują się, i przybierają platynowy odcień.
Skóra mrowi mnie, niemiłosiernie swędzi i szczypie.
Dochodzi do mnie myśl jaka zawsze gości w moim umyśle przy przemianie.
'Zaraz oszaleje'
Paznokcie wydłużają się, a jad jaki do nich dochodzi pali mi naskórek.
Staram się nie krzyczeć i wychodzi mi to całkiem nieźle.
Kiedy proces dobiega końca, biorę się do pracy.
Wychodzę z ukrycia i rzucam się na najbliższego fundra.
 Łapię go mocno za szyje, miażdżąc krtań.
Fundyjskie ciało upada bezwładnie obok kałuży xandyjskiej krwi.
Dziwny widok, na który kręci mi się w głowie.
Powalam kolejnego przeciwnika, podcinając mu gardło ostrym paznokciem. *
Zdaje sobie sprawę z tego, że nie mam szans, tych dwóch jeszcze przed chwilą żyjących ludzi, zapłaciło srogo za chwilę nieuwagi, wszyscy inni przeciwnicy są w pełnej gotowości. 
Nie dam sobie z nimi rady.
Poddaje się, czując na sobie ostre spojrzenia wrogów.
Trzymają mnie w straszliwej pułapce spojrzeń. 
Chwilę później wybuchają śmiechem, informując mnie o porażce.
Szybko obracam głową rejestrując i przetwarzając obraz.
Drżę widząc ile fundrów tu jest.
Ludzi naszej rasy jest już tylko dwóch.
Ja i sześcioletni chłopak, którego znam tylko z widzenia. 
Jego oczy, zazwyczaj małe i jasne teraz są wielkie i lśniące niczym wypolerowane talerze.
Niegdyś pełne usta zaciskają się w wąską kreskę. 
Blada cera kontrastuje z nieprzeniknioną głębią czarnych loków.
Łysy mężczyzna trzyma go w żelaznym uścisku, podkładając pod gardło dłoń, a to co w niej trzyma sprawia, że krzyczę.
- Nie możesz go zabić! - Mój głos brzmi śmieszniej od słów jakie wypowiadam.
Usta bezwłosego wykrzywiają się w obleśnym grymasie ani trochę nie przypominającym uśmiechu. 
Coś się we mnie przestawia.
W mgnieniu oka pokonuje dzielącą nas odległość i wymierzam łysemu potężny cios w krocze.
Upada, uwalniając dziecko, które drżąc podbiega do mnie i kurczowo chwyta się mojej nogi, jak gdyby była jego wybawieniem.
Czuje jak czyjeś lepkie i śliskie dłonie zaciskają się agresywnie na moich nadgarstkach i wiem, że to koniec.
 - Będziesz grzeczna? Czy mam cię unieszkodliwić? - Chrypi głos za mną.
Kolejny Funder podchodzi do mnie i odlepia ode mnie dziecko, które przeraźliwie krzyczy i płacze. 
Rzucam się próbując zatrzymać przy sobie chłopca, by mieć pewność, że jest bezpieczny.
I wtedy czuje jak przez moje ciało przechodzi prąd.
Axel opuszcza mnie, chcąc uniknąć potwornego bólu. 
Zostawia mnie samą, w tej kruchej, ludzkiej postaci na pastwę losu paralizatora.
 
*** 
 Budzi mnie krzyk.
Mija parę chwil zanim uświadamiam sobie, że wydobywa się z moich ust.
Zawstydzona zamykam je tak szybko, że słyszę nieprzyjemny szczęk zębów.
Łzy wlewają mi się do gardła, na wspomnienie sześciolatka, który najprawdopodobniej już nie żyje.
Łkam cicho jak mała mysz.
Przełykam ślinę, próbując pozbyć się nieprzyjemnego ucisku w krtani - Na próżno. 
Pełna wściekłości wyczuwam obecność Axela.
Mamroczę kilka nieprzyjemnych słów i czuje jak duch wycofuje się.
  Chcę być sama, ale los mi nie sprzyja.
Drzwi uchylają się poskrzypując.
 Pełna niepokoju walczę ze sobą, aby się nie skulić.
Prostuje się, ocierając dłońmi łzy.
Staram się przybrać spokojny wyraz twarzy, ale czuje, że ani trochę mi to nie wychodzi.
 - Pomogę ci się stąd wydostać. - Po tym krótkim zdaniu rozpoznaje tego, kto do mnie przemawia i omal się nie uśmiecham. 
Nie mogłabym pomylić tego głosu z żadnym innym.

***
* śmiesznie brzmi?

Chciałam serdecznie podziękować wszystkim za motywujące komentarze, bez których nie miałabym sił na napisanie tego rozdziału.
Po ich przeczytaniu czuje się pozytywnie podbudowana :)))
Dedykuje tą notkę Blossick. <3
Oraz Lawliet.  <3
Dziękuje wam bardzo.

***
I jeszcze raz:  Proszę o wyrozumiałość, ponieważ mam dopiero 14 lat i łatwo mnie zniechęcić.
Obserwuj mnie proszę :)

czwartek, 7 czerwca 2012

002 - Rozdział 1

Nie czytałeś/aś prologu?
Zjedź na dół i wciśnij 'starsze posty'.
                                                        Miłej lektury. 
                                                      Pozdrawiam Nemezis


 ***

Jeżeli potwór nie napawa cię przerażeniem, przestaje być potworem.
                                                                                          Jonathan Carroll 

Słyszę jak drewniane drzwi mojej celi z hukiem zamykają się.
Mój prześladowca poddał się z wielką niechęcią, kiedy zdał sobie sprawę, że wyłączyłam ból.
Przydatna funkcja, za którą dziękuje bogu.
Triumfuję, słysząc metaliczny szczęk zasuwki.
Dopiero wtedy pozwalam łzom swobodnie płynąć po policzkach.
Żaden funder nie może pomyśleć, że jestem strachliwa.
 Słysząc szlochy wydobywające się z głębi mojego ciała przeklinam w duchu wrażliwość z jaką się urodziłam.
Próbuje zrozumieć dlaczego kontakt z Axelem został przerwany.
Może więź jaką wspólnie utworzyliśmy została zniszczona przez zioło jakim mnie nafaszerowali.
Moim ciałem wstrząsają spazmy strachu.
A co jeśli coś mu się stało? 
A co jeśli umarł?
Co jeśli go stracę, i nie będę już Xandyjką?
Uśmiecham się czując mrowienie w miejscach gdzie widnieją moje rany.
Mój duch ulecza je, dodając mi sił do dalszej walki.
Nie śmiem prosić go o nic więcej wiedząc że jest bardzo zmęczony, a stewia dodatkowo go osłabia.
Wiem również, że podobnie jak ja chce wrócić do domu.
Dom - Na samo jego wspomnienie czuje bolesny ucisk w piersi.
Mama pewnie powiadomiła starszyznę o moim zniknięciu, na pewno wiedzą, że Fundrzy mnie tu przetrzymują.
Dochodziło do tego coraz częściej, przez co xandyjscy ludzie bali się wyjść poza granice naszego terytorium, zabraniali dzieciom zabawy w lasach należących do nimf - nawet im nie ufali.
Wyobrażając sobie uśmiechnięte twarze rodziców nie czuję się już samotna.
Rozmasowuję obolałe koniczyny i zdrapuje z rąk zaschniętą krew, która opada na ziemie stwardniałymi płatami.
Z trudem podnoszę się i powłócząc nogami podchodzę do drzwi.
Mój żołądek błaga o codzienną dawkę jedzenia.
Unoszę pięść i z impetem walę nią o stare drewno.
Słyszę kroki i po ich rytmie rozpoznaję chód rozgniewanego Fundra.
- Czego? - warczy, nie fatygując się nawet aby otworzyć loch i porozmawiać ze mną twarzą w twarz.
Moja noga mimowolnie robi krok do tyłu, za co dostaje burę od umysłu.
- Ja... muszę coś zjeść - rumienie się lekko, zdając sobie sprawe jak żałośnie to brzmi.
Słyszę oschły śmiech.
Moje uszy reagują na niego tak jak na dźwięk pocieranego styropianu.
Nie rozumiem co w tym śmiesznego, mój organizm jak organizm każdego domaga się zjedzenia czegoś co doda mu energii.
- Król, zabronił nam, dawania więźniom jedzenia, chcę się pozbyć takich jak wy w jak najmniej przyjemny sposób.
Zamieram.
Nie jestem w stanie wykrztusić ani jednego słowa.
Pragnę się sprzeciwić się rozkazowi króla, ale wiem że tutaj moje słowa nic dla nikogo nie znaczą.
Nie umiem opanować naturalnego odruchu.
Kopie w drzwi z całą swoją siłą.
Siłą woli powstrzymuje się od przywołania ducha, chcę dać mu chwilę wytchnienia.
Poza tym nawet gdyby udało nam się je wyważyć nie wyjdziemy poza ten pokój.
Na zewnątrz znajduje się mnóstwo uzbrojonych strażników.


****

Plum, plum, plum.
Denerwujące krople wody coraz szybciej spadają z nieba rozbryzgując się na kamiennym parapecie.
Szklanka stojąca na niewielkim stoliku ma jeszcze na dnie trochę wody ze stewią do której picia zmusili mnie wczoraj.
Wylewam na podłogę trunek i podchodzę do okna.
Stawiam naczynie w otworze między kratami.
Wiem, że wody nie uzbiera się dużo, ale może uda mi się choć trochę ugasić palące pragnienie.
Obiecuje sobie, że zrobię wszystko aby przetrwać.
Wydostanę stąd wszystkich i wspólnie pokonamy wrogów.
'' Elaine, wiesz, że to się nie uda'' - Słyszę głos Axela w mojej głowie.
Denerwuje mnie to jak spokojnie wymawia owe zdanie.
  ''Poddałeś się.'' - szepcę smutno.
''Ja też tęsknie za naszą rodziną, chcę do nich wrócić, ale nic nie da się zrobić, nie mamy szans''
Milczę, nie mam zamiaru się kłócić.
Axel, jak każdy duch nie ma uczuć, nie umie kochać, a tym bardziej tęsknić, przywiązuje się tylko do miejsca, w którym mieszka.
Odwracam się z nienaturalną prędkością, czując pod stopami wibracje nadchodzących stóp.
''Ktoś do nas idzie'' informuje przyjaciela, który niemal natychmiast znika z mojego umysłu.
Tchórz.
Drzwi uchylają się wpuszczając do pomieszczenia sztuczne światło.
Widzę zarys sylwetki i już wiem, że to młody chłopak, dziecko fundra.
Wślizguje się do 'naszej' izby, a ja omal nie rzucam się na bochenek chleba jaki trzyma w dłoni.
Nie zwracam najmniejszej uwagi na jego wygląd.
Pieczywo  mnie rozprasza.
Chłopak bez słowa podaje mi jedzenie.
W drugiej ręce trzyma butelkę wody którą kładzie na stoliku.
Wgryzam się w miękki chleb i patrzę zdezorientowana na chłopaka.
Nie wyczuwam smaku stewii.
- Tylko spróbuj coś komuś pisnąć - jego pełne usta poruszają się ponętnie gdy wymawia to zdanie.
Marszczę brwi. 
-Czemu sprzeciwiasz się królowi? - Patrze na niego pełna wdzięczności.
Rysy chłopaka przybierają ostre kształty, podczas gdy oczy ciągle patrzą na mnie łagodnie spod gęstej, czarnej grzywki.
- Bo wiem, że skazuje na śmierć niewinnych ludzi, a ty jako pierwsza przeżyłaś tortury Dzierżykraja, więc tobie jedynej mam okazję pomóc. - Mówi po chwili ciszy.
Mimo tego, że wyznanie chłopaka wzrusza mnie, o mało nie parskam śmiechem na imię fundra który wczoraj przysporzył mi tyle cierpienia. Dzierżykraj? 
Oczy chłopaka podzielają moje rozbawienie tylko przez chwilę.
Biorę kolejny kęs, przeżuwając chleb wolniej.
- Jutro znów postaram się coś przynieść. - Mówi nieznajomy szorstko, jakby starając się zachować dystans.
Drżę delikatnie na myśl, że znów zostanę sama.
Zbieram się na odwagę i pytam go prosto:
-Pomożesz mi wrócić do domu?
Patrzy na mnie przez długie sekundy.
A potem wychodzi bez słowa, pozostawiając mi nadzieje, z którą znów muszę dzielić się miejscem w celi.

***
*Axel - tak główna bohaterka nazwała swojego ducha.

 ***

 Proszę o wyrozumiałość, ponieważ mam dopiero 14 lat i łatwo mnie zniechęcić wiem nie specjalnie ciekawy rozdział postaram się, aby następny był lepszy. :)

środa, 6 czerwca 2012

001 - prolog


Nadzieja ma skrzydła, przysiada w duszy i śpiewa pieśń bez słów, która nigdy nie ustaje, a jej najsłodsze dźwięki słychać nawet podczas wichury.
                                                                                Emily Dickinson
001 - ρяσℓσg
Szorstkie opuszki palców niebezpiecznego osobnika przesuwają się mocno po mojej twarzy, zataczając małe okręgi.
Krew pochodząca z mojego ciała plami miejsca których jeszcze nie zdołała okryć.
Czerwone krople z zawrotną prędkością kapią na podłogę.
Zwykły człowiek już dawno by się wykrwawił.
Ale nie ja.
Stoję wyprostowana, patrząc bezmyślnie na ścianę z czarnego kamienia.
Księżycowe światło oświetla moją postać.
Ciuchy w jakie mnie odziali są o wiele za duże, przez co wydaje się jeszcze bardziej chuda.
Jego palce wędrują ponad moje czoło, próbuje wpleść je w moje czarne loki.
Rośnie we mnie wielka złość.
Nie będzie mnie dotykał.
Nie w ten sposób.
Różnokolorowe plamki wirują przed moimi oczami zwiastując nadchodzącą przemianę.
Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje, przecież nikt mojego rodzaju nie poddał się duchowi, mając stewie we krwi.
Oddycham szybko i z niewysłowionym trudem.
Moje ciało pragnie bronić się przed wrogim mężczyzną.
Lekko, prawie niezauważalnie odsuwa się ode mnie, zdając sobie sprawę z tego co mogę mu zrobić.
W jego oczach rodzi się podziw i przerażenie na widok tego co dzieje się z moim ciałem.
Czuję jak moja skóra pulsuje, druga część mnie chce wydostać się na powierzchnie,
Pragnie zaatakować.
 Nie mogę pozwolić, aby ktoś z rasy fundrów tak mnie traktował, jesteśmy silniejsi.
Moja ręka drży w niewypowiedzianej groźbie.
Oczy zwężają się do rozmiaru kocich szparek.
Czuję to, ponieważ dzięki tej umiejętności lepiej widzę.
Napastnik garbi się, próbując przywołać swojego ducha który będzie ze mną walczył.
Sądząc po tym jak przez jego ciało przechodzą potężne prądy udało mu się nawiązać kontakt.
Mój zdeformowany śmiech dźwięczy pod nosem, brzmi jak warkot wygłodniałego zwierzęcia.
Wiem że mam większe szanse, cieszę się z tego, że w końcu będę mogła się sprzeciwić.
Nie mogą więzić mnie tu w nieskończoność.
Ból jaki towarzysz zmienianiu postaci, jest ogromny, ale nie mogę krzyczeć.
Funder domyśliłby się że jestem początkującą.
Mocno zaciskam zęby i pochylam się do przodu.
A potem wszystko powraca do normy.
Oddech uspokaja się a ból przestaje doskwierać.
Wydaję z siebie pełen zawodu jęk, odsuwając się od mężczyzny, który teraz mógłby zrobić mi krzywdę.
Jego usta rozciągają się w szerokim uśmiechu, ukazując wydłużone kły.
- Wiedziałem - Sapie, zmęczony - Jesteś na razie słaba, bezużyteczna - Wypluwa z siebie te słowa z widoczną odrazą.
Uderza mnie nogą w brzuch z ogromną siłą, a ja upadam na podłogę, kuląc się.
Chce się poddać, chce aby przestali mnie więzić w tym okropnym miejscu.
  Mam tak wiele marzeń i chociaż jestem prawie pewna że do ich realizacji nigdy nie dojdzie noszę w sobie ziarenko nadziei.
Mimo tego przejmującego cierpienia, czuje jak ziarenko kiełkuje podlane płynnym spełnieniem.
Przemieniłam się!
Zmieniłam postać, z ludzkiej na xantyncką.
Przymykam powieki, czując jak Funder wymierza mi kolejny cios w głowę.
 - Wstawaj! - Wrzeszczy.
Marszcząc brwi leżę na zimnej posadzce czekając na kolejne uderzenie.
 Nie zamierzam spełniać ich rozkazów.
Już nie.
Nadzieja pomogła przetrwać mi to wszystko.

 ***
Pisząc słuchałam: ♥ Karolina Kozak i Dawid Podsiadło ♥ HEART POUNDING ♥